Moja Historia
Od dzieciństwa cierpiałem na szereg zaburzeń metabolicznych i hormonalnych, które doprowadziły mnie do dużej otyłości i depresji, a na dodatek przeszedłem 17 poważnych operacji chirurgicznych.
Poniżej szczegółowo opisałem swoją historię oraz to, w jaki sposób udało mi się pokonać problemy zdrowotne, zrzucić ponad 30 kg i całkowicie odmienić swoje życie, mimo wielu towarzyszącym temu przeciwnościom losu.
Nazywam się Dawid Woźniakowski i…
…od ponad 15 lat zawodowo pomagam ludziom w pozbyciu się otyłości, poprawie stanu zdrowia, samopoczucia oraz uzyskaniu wymarzonej sylwetki.
Zdecydowałem się podążać w życiu tą ścieżką, ponieważ sam niegdyś byłem osobą mocno otyłą, borykającą się z ogromnymi problemami zdrowotnymi i głęboką depresją.
Dzięki ciężkiej pracy udało mi się odmienić swoje życie o 180 stopni i znacząco poprawić stan swojego zdrowia – mimo licznych operacji chirurgicznych jakie przeszedłem, poważnych zaburzeń hormonalnych oraz nieuleczalnej choroby metabolicznej.
Postanowiłem szczerze opisać swoją historię, odsłaniając wiele moich słabości, kompleksów i problemów, ponieważ mam nadzieję, że tym artykułem uda mi się przekonać osoby, które również borykają się z różnymi problemami, że warto walczyć realizację swoich marzeń.
Jeżeli chcesz wiedzieć, jak bardzo można zmienić swoje zycie, to zapraszam Cię do przeczytania mojej historii.
Ponoć trudne dzieciństwo kształtuje twardy charakter
Życie zaczęło rzucać mi kłody pod nogi już w pierwszych minutach życia. Przez błąd lekarza pracującego w szpitalu, mój poród trwał ponad 48 godzin. Jednym z powikłań było to, że urodziłem się z wielkim krwiakiem na głowie, który zaczął zanikać dopiero po roku.
Od urodzenia ciągle płakałem i potrafiłem nie spać nawet minuty przez 5 dni z rzędu. Lekarze podejrzewali, że mam padaczkę, która czasem może się tak objawiać u małych dzieci. Niestety nie mogli zrobić mi pod tym kątem badań, ponieważ EEG u maluchów wykonuje się w trakcie snu, a ja w ogóle nie sypiałem.
Nie można było również podać mi leków nasennych na czas badania, ponieważ te zaburzają jego wynik. W związku z tym, że nikt nie wiedział co jest przyczyną tej bezsenności i ciągłego krzyku, neurolog postanowił przepisać mi Nitrazepam (silny lek nasenny i przeciwlękowy), który zacząłem brać mając zaledwie kilka tygodni.
Nitrazepam jest lekiem stosowanym krótkotrwale przy silnej bezsenności. Powoduje on uzależnienie i mnóstwo skutków ubocznych, dlatego zaleca się aby okres jego stosowania nie przekraczał 4 tygodni. Ja, jako niemowlak, dostawałem go na stałe przez 3 lata.
Po skończeniu 3-ciego roku życia problemy z ciągłym płaczem i zasypianiem ustały, więc lekarz polecił odstawić Nitrazepam i zlecił diagnostykę w kierunku padaczki, lecz wyniki badań jej nie potwierdziły.
Dawidek niejadek
Od najmłodszych lat byłem bardzo szczupłym i wysokim dzieckiem. W rodzinie często przezywano mnie “Dawidek niejadek”, ponieważ trudno było nakłonić mnie do jedzenia.
Byłem alergikiem, ciągle łapałem różne infekcje, na które lekarze przepisywali mi regularnie mnóstwo antybiotyków. W wyniku ciągłych antybiotykoterapii odporność mojego organizmu z roku na rok była coraz słabsza, więc dużo czasu spędzałem chorując w domu.
Niestety 25 lat temu ilość atrakcji jakie dziecko mogło robić leżąc w domu, była bardzo okrojona. W TV nie było kanałow z treściami dla dzieci i młodzieży, nie istniał Netflix, Youtube, konsole, internet itd., a pojawiające się wtedy „komputery” nie były ogólnodostępne.
Główną rozrywką były wówczas odwiedziny rówieśników ze szkoły, ale niestety nikt się do tego specjalnie nie kwapił, a dodatkowo rodzice bali się wysyłać swoje pociechy do chorego dziecka, żeby te się od niego nie zaraziły.
Na tym etapie mojego życia jeszcze nie działo się nic specjalnego, po prostu chorowałem częściej niż inne dzieci, a moje relacje z rówieśnikami stawały się coraz słabsze przez regularne odizolowanie.
Od najmłodszych lat byłem bardzo szczupłym i wysokim dzieckiem. W rodzinie często przezywano mnie “Dawidek niejadek”, ponieważ bardzo trudno było nakłonić mnie do jedzenia.
Byłem alergikiem, ciągle łapałem różne infekcje, na które lekarze przepisywali mi regularnie mnóstwo antybiotyków. Odporność mojego organizmu z roku na rok była słabsza, więc dużo czasu spędzałem chorując w domu.
Niestety 25 lat temu ilość atrakcji jakie dziecko mogło robić leżąc w domu, była bardzo okrojona. W TV nie było kanałow z treściami dla dzieci i młodzieży, nie istniał Netflix, Youtube, konsole, internet itd., a pojawiające się wtedy „komputery” nie były ogólnodostępne.
Główną rozrywką były wówczas odwiedziny rówieśników ze szkoły, ale niestety nikt się do tego specjalnie nie kwapił, a dodatkowo rodzice bali się wysyłać swoje pociechy do chorego dziecka, żeby te się od niego nie zaraziły.
Na tym etapie mojego życia jeszcze nie działo się nic specjalnego, po prostu chorowałem częściej niż inne dzieci, a moje relacje z rówieśnikami stawały się coraz słabsze przez regularne odizolowanie.
W tamtych czasach nie było telefonów komórkowych i komunikatorów, więc dziecko będące w domu, było praktycznie odcięte od świata i kontaktu z rówieśnikami.
Na szczęście w wieku 7 lat mama dała się namówić na adopcje małego kociaka, który w obliczu ciągłych chorób i samotności, okazał się być mnie ogromnym wsparciem i bardzo szybko stał się moim najlepszym przyjacielem.
Kicia – bo tak się nazywał (pomimo, że był kocurem), chodził ze mną krok w krok, leżał mi na kolanach, jak odrabiałem lekcje, spał przy mnie w łóżku jak byłem chory – był dla mnie całym światem.
Czas leciał i w pewnym momencie wszyscy przywykli do tego, że po prostu jestem „chorowity” i nikt (włącznie ze mną) z tego powodu nie dramatyzował. Aż nagle w wieku 13 lat stało się coś, co na zawsze zmieniło moje życie.
Niespodziewanie przytyłem 20 kg w bardzo krótkim czasie
Zacząłem gwałtownie przybierać na wadze, mimo tego, że nie wprowadzałem żadnych zmian w swoim stylu życia i odżywianiu.
W krótkim czasie przytyłem prawie 20 kg, ale jak się wkrótce okazało – nie to było moim największym koszmarem.
Największą moją bolączką było to, że tyłem w typowo kobiecy sposób. Większość tłuszczu osadzała mi się na klatce piersiowej, boczkach oraz biodrach. Oliwy do ognia dodawało to, że zawsze byłem bardzo wrażliwym i nieśmiałym dzieckiem, mającym względem siebie duże wymagania.
Pochodzę z rozbitej rodziny. Wychowywałem się bez ojca, nie mam rodzeństwa (właściwie to mam przyrodniego brata, który mieszka w USA ale praktycznie nie mamy ze sobą kontaktu), a mama musiała pracować dniami i nocami w związku z ciężką sytuacją materialną w jakiej znaleźliśmy się po wyjeździe taty do USA.
W związku z tym, wewnętrznie nigdy nie czułem silnej więzi i relacji z rodziną. Przez moją ciągłą absencję w szkole i na podwórku spowodowaną chorobami, nie udało mi się również stworzyć więzi z rówieśnikami.
Nie czułem się częścią grupy, zawsze byłem outsiderem, który liczył przede wszystkim na siebie. Gdy nagle z wysokiego i szczupłego dziecka, zamieniłem się w grubasa z wielkimi cyckami (tak o sobie myślałem) – mój świat runął.
Nie mogłem zaakceptować tego jak wyglądam. Moje poczucie własnej wartości i pewność siebie spadły do zera. Czułem względem siebie wstyd i obrzydzenie.
Nikogo nie zaalarmowało to, że chłopak z podstawówki ma większe piersi od niejednej licealistki
W dalszym ciągu często chorowałem. Dodatkowo nasiliły się bóle głowy, które wykluczały mnie z normalnego funkcjonowania. Lekarze ograniczali się do ładowania we mnie kolejnych antybiotyków.
Żadnego z nich nie zaalarmowało to, że chłopak z podstawówki ma rozstępy na całym ciele i większe piersi od niejednej licealistki.
Praktycznie nie wychodziłem z domu. W tym czasie komputery i internet były już ogólnodostępne, a ja zacząłem uciekać od swoich problemów w gry i świat wirtualny.
Potrafiłem grać po 12 – 16 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Taki tryb życia prowadziłem bez przerwy przez wiele miesięcy.
Tak jak wcześniej wspomniałem – byłem perfekcjonistą, który w 100% angażował się we wszystko co robi. Bardzo szybko zacząłem odnosić duże sukcesy praktycznie w każdej grze, w którą grałem (zdobyłem kilka tytułów mistrza Polski, w kilku grach byłem jednym z najlepszych graczy w Europie).
Wstydziłem się wychodzić z domu i rozmawiać z ludźmi – byłem w głębokiej depresji
Zamiatanie problemów pod dywan i udawanie, że ich nie ma, tylko je pogłębia. Tak też było w moim przypadku. Z powodu braku ruchu jeszcze bardziej przytyłem, a moje poczucie własnej wartości osiągnęło poziom zera absolutnego.
Wstydziłem się wychodzić z domu, rozmawiać z ludźmi – zarówno na żywo, jak i przez telefon. Każda czynność w realnym świecie – nie związana z grami komputerowymi – napawała mnie przerażeniem.
Ogromna dysproporcja pomiędzy pozycją jaką miałem w grach (duże sukcesy i szacunek wśród graczy), a tą jaką miałem „w realu” (zamknięty w sobie, schorowany grubas) – sprawiła, że ograniczałem „życie” i wychodzenie z domu do absolutnego minimum.
Byłem w takim stanie psychicznym, że nawet zwykłe wyjście do sklepu wywoływało u mnie panikę. Całkowicie zamknąłem się w sobie – z nikim nie rozmawiałem o swoich problemach. Byłem w głębokiej depresji.
Mama zawsze bardzo mnie kochała, ale nie do końca zdawała sobie sprawę, w jakim jestem stanie. Oczywiście widziała, że coś się ze mną dzieje, ale myślała, że cierpię głównie z powodu bólów głowy i problemów ze zdrowiem.
Skrzętnie ukrywałem swoje kompleksy, a nawet stopień swojej otyłości – nikomu nie pozwalałem oglądać się bez koszulki, będąc na plaży czy kąpiąc się w jeziorze – zawsze byłem ubrany.
Przez większość roku chodziłem w luźnej, polarowej kamizelce, która w moim odczuciu, częściowo maskowała największe mankamenty mojej sylwetki (piersi i boki). Nie zdejmowałem jej nawet latem, gdy temperatura przekraczała 30 stopni.
Okres gimnazjum i liceum był dla mnie koszmarem. Byłem regularnie gnębiony przez (co ciekawe) koleżanki… Czułem się jak wyrzutek i dziwak.
Na świecie była tylko jedna istota przy której czułem się swobodnie i pewnie – był nią mój kot. Jeżeli mam być szczery, nie jestem w stanie opisać słowami więzi emocjonalnej i duchowej, jaka nas łączyła. Kochałem go nad życie.
Niestety ogromny chroniczny stres spowodowany negatywnymi myślami i depresją, połączony z siedzącym stylem życia i brakiem ruchu były gwoździem do trumny dla mojego zdrowia i odporności.
Większość lekarzy mówiła wprost, że symuluję
Zacząłem już regularnie miewać bardzo silne, niekiedy wręcz paraliżujące, bóle głowy, którym nie towarzyszyły żadne dodatkowe objawy choroby, takie jak np. podwyższona temperatura, katar lub kaszel.
Jeździliśmy do różnych lekarzy, większość z nich mówiła wprost, że symuluję, po to aby nie chodzić do szkoły i grać w gry komputerowe.
Schemat ten powtórzył się również w przypadku znanego profesora laryngologii, ordynatora jednego z Warszawskich szpitali, który już na wstępie powiedział, że nie wierzy w moje “magiczne”, bezobjawowe bóle głowy, ale w związku z tym, że bardzo się upierałem przy swoim, skierował mnie dla świętego spokoju na tomografię komputerową głowy i zatok.
Gdy wróciłem do niego z wynikami, nie mógł uwierzyć w to co widzi. Okazało się, że wszystkie zatoki miałem całkowicie zapchane polipami, a to z kolei powodowało problemy z oddychaniem, bezdechy senne i niezwykle silne bóle. Zostałem skierowany na CITO do szpitala na oddział laryngologiczny i już kilka dni później leżałem na stole operacyjnym.
W związku z remontem oddziału laryngologicznego, przyjmowano wówczas wyłącznie pacjentów w stanie krytycznym i upychano ich na oddziale onkologicznym.
Na salach przeznaczonych dla 2-3 osób, znajdowało się po 5-6 łóżek. Pacjenci leżeli nawet na korytarzach.
Tym sposobem w wieku 14 lat spędziłem mnóstwo czasu w stałym towarzystwie osób chorych na różnego rodzaju nowotwory. Znaczna część z tych ludzi była w stanie agonalnym.
Wydawać by się mogło, że moje problemy dobiegły końca. Dobra diagnoza (wreszcie), operacja i powrót do normalnego życia… niestety z zatokami nie ma tak łatwo.
Wieku 15 lat miałem regularne myśli samobójcze
Każda operacja może przyczynić się do powstania zrostów itd., które w znaczący sposób ograniczają drożność kanalików, prowadzących do zatok.
Co lepsze, zmniejszona przepustowość odbija się nie tylko na ilości tlenu, jaka trafia do organizmu, ale również bardzo ułatwia rozwój bakterii i grzybów.
Sprawia to, że problem z zatokami może nieskończoną ilość razy nawracać i nie ma żadnej gwarancji na skuteczne wyeliminowanie go.
Tak też było w moim przypadku i średnio co półtora roku miałem kolejną operację na zatoki.
Wszystkie te operacje i choroby drastycznie utrudniały mi walkę z otyłością oraz powrotem do normalności.
W wieku 15 lat zacząłem regularnie miewać myśli samobójcze i chyba jedynym powodem, dla którego nigdy nie zdecydowałem się na wykonanie konkretnego kroku w tę stronę, był mój kot.
W przypływie jakiejś weny postanowiłem zawalczyć o swoje życie. Poprosiłem mamę, aby kupiła mi rower stacjonarny, a następnie połowę pokoju przearanżowałem na siłownię.
Nadal niezmiernie wstydziłem się tego jak wyglądam, tego że się pocę i tego, co na mój temat będą myśleć inni.
Przez 4 lata diety i treningów nie schudłem ani grama
Tak właśnie zaczęła się moja ponad 4 letnia walka, mająca na celu zrzucenie tkanki tłuszczowej i powrót do “normalności” w rozumieniu zarówno fizycznym, jak i psychicznym.
W ciągu tych 4 lat chodziłem do różnych dietetyków (m.in. Centrum Żywienia i Żywności w Warszawie), przewertowałem dziesiątki artykułów i książek związanych z odżywianiem i odchudzaniem, a mimo to efekty były zerowe.
Testowałem na sobie przeróżne diety, od wegetarianizmu, poprzez dietę zbilansowaną, low carb, high carb, dukana, kwaśniewskiego aż po posty dąbrowskiej i kilkudniowe głodówki.
Mając 17 lat, przejechałem w niecałe 4 miesiące, ponad 6 tys kilometrów na rowerze stacjonarnym. Mimo bycia na ciągłym deficycie kalorycznym, moja waga przez tych kilka lat nawet nie drgnęła.
To co działo się z moim organizmem było zaprzeczeniem wszystkiego, co wyczytałem w książkach o dietetyce i odchudzaniu, które jasno wskazywały, że do schudnięcia wystarczy deficyt kaloryczny w diecie.
W tamtych czasach wiedza o odżywianiu była bardzo okrojona, a o zagadnieniach takich jak np. adaptacje metaboliczne czy insulinooporność praktycznie nikt nie słyszał.
Tak jak wspomniałem wcześniej – mój wygląd znacząco różnił się od wyglądu przeciętnego „grubasa” (specjalnie przytaczam to słowo, bo tak byłem przezywany i za takiego też się uważałem).
Tkanka tłuszczowa odkładała mi się bardzo nierównomiernie, tj. na klatce piersiowej oraz na dole pleców (tzw. boczki).
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jest to typowe dla zaburzeń hormonalnych związanych z estrogenami i prolaktyną – hormonami płciowymi, które dominują u kobiet.
Klatka piersiowa była moim największym koszmarem. Miałem typowo kobiece piersi, które poziomem otłuszczenia diametralnie odbiegały od reszty ciała. Brzydziłem się sobą. Uważałem, że ktoś taki nie zasługuje na doświadczanie przyjemności i szczęścia.
Los chciał, że niedługo przed skończeniem osiemnastego roku życia, po raz kolejny się rozchorowałem (cóż za miła odmiana). Poszedłem do swojej przychodni ale okazało się, że prowadząca mnie lekarka była na urlopie i ktoś ją zastępował.
Gdy wszedłem do gabinetu ujrzałem młodą, atrakcyjną dziewczynę, będącą świeżo po studiach.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, czy mam się rozpłakać z przerażenia, czy uciekać ze wstydu. Serce waliło mi jak szalone, bo nie wyobrażałem sobie tego, że będę musiał się przed nią rozebrać.
Było mi strasznie wstyd. Chciałem się przed nią usprawiedliwić i wyjaśnić, że to jak wyglądam nie jest wynikiem lenistwa czy obżarstwa, zacząłem więc opowiadać jej o swoich problemach z odchudzaniem.
Była pierwszym lekarzem, który cierpliwie mnie wysłuchał, bez bagatelizowania i negowania tego, co mówię. Powiedziała, że wygląda to na zaburzenia hormonalne i zasugerowała zrobienie diagnostyki w tym kierunku wraz z jak najszybszą wizytą u endokrynologa.
Wreszcie po 6 latach udręki pojawiła się na horyzoncie jakaś nadzieja. Zgodnie z jej zaleceniami zrobiłem badania pod kątem hormonalnym i zapisałem się do endokrynologa na omówienie wyników.
Badania wykazały, że mam bardzo zaawansowaną hiperprolaktynemię i hiperinsulinemię (która co prawda wyszła w badaniach ale niestety została wówczas przeoczona przez lekarza, który je interpretował więc realnie dowiedziałem się o niej kilka lat później).
W ciągu tych kilku lat tułaczki po lekarzach, wysokie poziomy prolaktyny oraz insuliny doprowadziły do wielu innych zaburzeń hormonalnych i zmian w moim organizmie.
Oprócz ginekomastii, czyli przerostu gruczołów sutkowych, powodujących powstanie “kobiecych” piersi u mężczyzn, miałem znaczącą przewagę estrogenów i bardzo niski poziom testosteronu wraz z silną insulinoopornością i otłuszczeniem wątroby.
Wszystkie te przypadłości połączone z ciągłymi, silnymi stanami zapalnymi i niedotlenieniem – osłabiały moją odporność i drastycznie ograniczały możliwości spalania zgromadzonej tkanki tłuszczowej.
Nagle wszystko stało się jasne.
Po postawieniu diagnozy, schudłem 28 kg w miesiąc
W celu uregulowania poziomu hormonów, a przede wszystkim obniżenia poziomu prolaktyny, lekarka przepisała mi kilka leków, w tym Bromergon (bromokryptynę) w najniższej możliwej dawce.
Po prawie 4 latach regularnych treningów, diet oraz stosowania suplementów diety, miałem bardzo dobrą bazę kondycyjną i siłową.
Gdy pozbyłem się “hormonalnej blokady”, która przez te wszystkie lata utrudniała mi poprawę sylwetki, zacząłem chudnąć w oczach.
Schudłem 28 kilogramów w miesiąc, bez wprowadzania jakichkolwiek zmian w diecie czy aktywności fizycznej.
Tkanka tłuszczowa spadła, a piersi zostały i co najgorsze na „normalnej sylwetce” rzucały się w oczy jeszcze bardziej niż wcześniej.
Niestety przerośnięte gruczoły sutkowe to nie tłuszcz i nie da się ich “spalić ” w ogniu treningu i diety. Jedynym sposobem na pozbycie się tego problemu jest zabieg chirurgiczny.
Nie wyobrażałem sobie takiej możliwości, żeby przez całe dalsze życie iść z kobiecymi „cyckami”, dlatego też w wieku 18 lat zacząłem zastanawiać się nad operacją plastyczną polegającą na wycięciu przerośniętych gruczołów sutkowych.
Przed decyzją postanowiłem jednak skonsultować ten temat z Panią endokrynolog, a ta stanowczo odradzała mi ten pomysł twierdząc, że „to tylko defekt wizualny”, który nie zagraża w żaden sposób życiu i że powinienem go po prostu zaakceptować.
Faktycznie, ginekomastia nie zagrażała bezpośrednio mojemu życiu, ale drastycznie obniżała jego jakość. Nie było szans, abym pogodził się z takim wyglądem, więc zdecydowałem się na przeprowadzenie zabiegu.
Chirurg powiedział, że są dwie możliwości do wyboru – usunięcie samych gruczołów lub gruczołów wraz z nadmiarem skóry z okolic klatki piersiowej. Ta druga opcja była dużo bardziej inwazyjna i pozostawiłaby o wiele większe blizny.
W związku z tym, że u osoby w moim wieku istniała duża szansa na to, że skóra z czasem samoistnie wróci do normy, zdecydowałem się na mniej inwazyjną opcję i usunąłem tylko gruczoły.
Po upływie 3 miesięcy od zabiegu, krwiaki i opuchlizna zaczęły zanikać, a ja mogłem wreszcie spojrzeć na siebie bez obrzydzenia. Cóż to była za ulga…
Pierwszy raz od wielu lat, zacząłem postrzegać siebie jako pełnowartościowego człowieka, a nie wybryk natury „niższej kategorii”.
Po zrzuceniu nadprogramowych kilogramów i usunięciu ginekomastii, pojawił się jeszcze jeden problem, którym musiałem się zająć.
Drastyczny spadek wagi w krótkim czasie, połączony z wycięciem gruczołów sutkowych o wielkości dojrzałych cytryn, które dotychczas „wypełniały” moją klatkę piersiową sprawiły, że zostało mi bardzo dużo nadprogramowej skóry.
Lekarz poradził mi, że najlepszym sposobem na rozwiązanie tego problemu będzie nabranie masy mięśniowej i „wypełnienie” luźnej skory mięśniami.
Biorąc na „chłopski rozum”, to co mówił miało sens. Mimo, że przez lata marzyłem wyłącznie o tym, aby zmniejszyć swoje rozmiary, a napompowane muskularne sylwetki i szeroko pojęta kulturystyka, były całkowicie poza kręgiem moich zainteresowań i upodobań – postanowiłem, że pójdę za jego radą i zacznę rozbudowywać mięśnie.
Było tylko jedno małe ale…
Zrozumiałem, że mój problem nie leżał w wyglądzie
W tamtych czasach siłownie wyglądały zupełnie inaczej niż obecne kluby fitness.
Panowała w nich o wiele bardziej „męska i ordynarna” atmosfera. Idąc tam, człowiek miał wrażenie, że połowa facetów trenujących na sali to kulturyści, a druga połowa to gangsterzy.
Głównym określeniem, które kojarzyło się wtedy z siłownią był „tępy kark”, a nie „bycie fit”, tak jak ma to miejsce obecnie.
Niestety pomimo zmian jakie zaszły w mojej sylwetce – nadal byłem bardzo nieśmiały i niepewny siebie.
Wstydziłem się iść na siłownię, a ciężary i sprzęt jakim dysponowałem w domu był już najzwyczajniej niewystarczający.
Bałem się krytycznych spojrzeń, wstydziłem się publicznie spocić i nie chciałem wyjść na idiotę w oczach tych wszystkich samców alfa, w razie gdybym niepoprawnie wykonał jakieś ćwiczenie (tak jakby każdy facet musiał umieć poprawnie trenować, a pocenie się było czymś dziwnym i niefizjologicznym…).
Powstał paradoks, który wynikał z tego, że celem moich wizyt na siłowni, była chęć poprawy wyglądu i pozbycia się kompleksów związanych z luźną skórą, a jednocześnie brak dobrej sylwetki oraz kompleksy sprawiały, że nie chciałem tam chodzić.
Ten wewnętrzny konflikt interesów, był tak absurdalny, że zmusił mnie do refleksji i pomógł otworzyć mi oczy.
Zorientowałem się, że zaraz po pozbyciu się problemów związanych z nadwagą i ginekomastią, które przez lata uważałem za źródło wszystkich moich problemów, ich miejsce bardzo szybko zastąpiły nowe, mało istotne, którym momentalnie nadałem równie dużą wagę.
W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że głównym problemem, który mnie ograniczał i stał na drodze ku poprawie jakości życia, wcale nie było moje ciało.
Moim największym wrogiem okazał się być mój własny umysł, a dokładniej płynące z niego negatywne myśli.
Postanowiłem więc, że oprócz pracy nad ciałem, zacznę również pracować nad swoim charakterem i pewnością siebie.
Pierwszym krokiem, który wykonałem, było przeczytanie książki pt. “Pokochaj siebie” autorstwa Dr. Wayne W. Dyer, którą dostałem od mojej mamy.
Mimo że, nie wszystkie stawiane w tej książce tezy były dla mnie przekonujące, to pozwoliła mi ona spojrzeć na siebie i swoje problemy z zupełnie innej perspektywy.
Zacząłem sukcesywnie wdrażać w swoje życie część zawartych w niej rad i nabierać „zdrowego dystansu” do siebie i innych.
Świadomość i konsekwencja jest kluczem do sukcesu
Praca nad umysłem jest znacznie większym wyzwaniem niż praca nad sylwetką.
Chcąc poprawić sylwetkę, wystarczy poświęcić kilka godzin tygodniowo na aktywność fizyczną i względnie uważać na to co się je, wpaść w pewną rutynę, a następnie utrzymać ją przez dany czas. Prosty temat.
Chcąc zmienić sposób swojego myślenia, trzeba zwracać uwagę na każdą swoją myśl i związane z nią emocje, przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Ilość myśli, która każdego dnia pojawia się w naszej głowie oraz to, że nasz umysł lubi bazować na schematach i nawykach, które wyrabialiśmy przez całe swoje dotychczasowe życie sprawia, że praca nad zmianą świadomości i charakteru jest bardzo żmudna i wymagająca.
Systematyczna praca i zagłębienie się w tematy związane z rozwojem osobistym, psychologią i szeroko pojętą duchowością, sprawiły, że udało mi się stopniowo wyeliminować toksyczne myśli i chore wyobrażenie na swój temat.
Całkowicie pozbyłem się depresji, bez żadnej terapii i leków.
Postanowiłem, że chcę pomagać innym
Ze względu na to, że większość życia czas spędzałem głównie grając na komputerze, to zdecydowałem, że pomimo zamiłowania do biologii i chemii, pójdę na studia informatyczne.
Mój wybór padł na ten kierunek dlatego, że dobrze znałem się na komputerach oraz wiedziałem, że jest ogromne zapotrzebowanie na informatyków i programistów, a zawód ten związany jest z dobrymi zarobkami.
Pierwszy rok studiów był dla mnie okresem wielkich zmian. To właśnie wtedy doszło do opisywanej wyżej metamorfozy sylwetki i nastawienia do życia.
Nie jestem w stanie opisać słowami ulgi, jaką poczułem, gdy wreszcie zrzuciłem ten balast emocjonalny, który kumulował przez te wszystkie lata.
Odżyłem, nabrałem wiatru w żagle i bardzo chciałem móc wspierać innych w osiąganiu podobnych rezultatów do mnie.
Świadomość, że dzięki mojej pomocy, ktoś może pozbyć się swoich kompleksów, poprawić stan zdrowia, samopoczucia i sylwetki oraz być szczęśliwszym człowiekiem, miała dla mnie niesamowitą wartość.
Namiętnie poszerzałem wiedzę w kontekście treningów i odżywiania oraz zapisałem się na kursy trenerskie i dietetyczne.
W międzyczasie zacząłem interesować się również rozwojem duchowym i medytacją. Kilkukrotnie wyjechałem do Indii na miesięczne retreaty medytacyjne.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mimo że, z roku na rok moja sylwetka stawała się coraz lepsza, to w pewnym momencie doszedłem do poziomu, którego za żadne skarby nie byłem w stanie poprawić, a był on daleki od moich oczekiwań.
Czułem, że znów coś jest nie tak. Nie chciałem pozwolić, aby znów coś mnie ograniczało. Miałem jasno postawiony cel i zamierzałem go osiągnąć, dlatego zacząłem szukać przyczyn tego przestoju.
Po kilku latach okazało się, że lekarz przeoczył poważny problem
Opowiadając historię swoich problemów hormonalnych, wspomniałem o hiperinsulinemii, która wyszła mi w badaniach przeprowadzonych, gdy miałem 18 lat.
Niestety w przypadku testu OGTT (który służy do badania reakcji organizmu na glukozę / cukier) w wynikach badań nie ma zakresu referencyjnego.
Innymi słowy, dostajemy kartkę z wynikiem insuliny i glukozy (po wypiciu 75g glukozy) i nie ma tam żadnej adnotacji, czy jest on dobry czy nie.
Z racji tego, że lekarz endokrynolog sprawdzający ówczas wyniki badań, nie wspomniał słowem o jakichkolwiek problemach hormonalnych poza hiperprolaktynemią i hormonami płciowymi, sądziłem, że wszystko inne jest w normie. Bardzo się myliłem.
Ponieważ postęp sylwetkowy był zdecydowanie poniżej moich oczekiwań, zacząłem czytać mnóstwo książek i publikacji z zakresu zdrowia i metabolizmu.
Na mojej półce z książkami obok atlasów ćwiczeń i książek o anatomii czy dietetyce, pojawiły się liczne podręczniki z dziedziny endokrynologii, biochemii i fizjologii człowieka.
Większość z nich była przeznaczona dla studentów medycyny i lekarzy. Im bardziej zagłębiałem się w te tematy, tym bardziej byłem zszokowany i jednocześnie zafascynowany tym, jak wszystko w naszym organizmie jest ze sobą niesamowicie powiązane.
Nieco ponad rok później, zdecydowałem się na przeprowadzenie kilku badań hormonalnych. Jednym z tych badań była czteropunktowa krzywa glukozowo-insulinowa, na której wyszło jednoznacznie, że cierpię na hiperinsulinemię i insulinooporność.
Po otrzymaniu tych wyników, odkopałem z szuflady moje badania sprzed lat, na których wyszło dokładnie to samo.
Niestety nieuważność lub brak wiedzy lekarza spowodowały, że mniej lub bardziej zmarnowałem kilka lat pracy nad swoją sylwetką stosując diety, które z normalnego, zdrowego człowieka, zrobiłyby greckiego boga, a mi nie przynosiły praktycznie żadnych korzyści.
W związku ze zniesmaczeniem, spowodowanym głupotą, brakiem wiedzy i empatii u praktycznie wszystkich lekarzy, z którymi miałem dotychczas do czynienia postanowiłem, że sam zajmę się tym problemem.
Nie było lekko, ponieważ ponad 10 lat temu temat insulinooporności i zespołu metabolicznego w Polsce praktycznie nie istniał.
Zacząłem czytać książki i publikacje medyczne w języku angielskim oraz oglądać wykłady z różnych konferencji z zakresu diabetologii i endokrynologii odbywających się w USA.
Determinacja się opłaciła i po wdrożeniu modyfikacji w planie działania, moja sylwetka i badania (insulina) zaczęły się poprawiać.
Dzięki odpowiednio dobranej strategii żywieniowej i regularnym treningom, udało mi się pozbyć insulinooporności, okiełznać hiperinsulinemię.
Celowo użyłem słowa „okiełznać”, ponieważ hiperinsulinemia jest chorobą nieuleczalną, której nie da się jej całkowicie pozbyć. Na szczęście przy odpowiednim stylu życia i odżywiania, można zminimalizować praktycznie do zera, jej negatywny wpływ na zdrowie i jakość życia.
Mój nowy styl odżywiania okazał się być strzałem w dziesiątkę. Mój wygląd zaczął wreszcie odzwierciedlać ilość wkładanej pracy.
Dieta ketogeniczna okazała się strzałem w dziesiątkę!
Rozwiązaniem moich problemów okazała dieta ketogeniczna, będąca wtedy tematem bardzo niszowym, na który ciężko było znaleźć wiarygodne informacje.
Jak mówiłem o niej 10 lat temu kolegom trenerom i dietetykom, to wszyscy myśleli, że zwariowałem.
Utarło się przecież, że trenując na siłowni powinno się jeść kurczaka, ryż i pomidora – najlepiej 5 – 6x dziennie, a owoce są kwintesencją zdrowia i im ich więcej tym lepiej.
Keto jest dietą wysokotłuszczową, która drastycznie ograniczna ilość spożywanych węglowodanów, a jej celem jest wprowadzenie organizmu w stan ketozy i nauczenie go, aby bazował na energii pozyskiwanej z tłuszczy, a nie węglowodanów – tak jak ma to miejsce w przypadku „konwencjonalnych” diet.
Ludzie nie mogli uwierzyć, że jedząc 2 – 3 posiłki byłem wstanie intensywnie trenować siłowo i pracować po 12h dziennie z ludźmi, utrzymując przy tym świetne samopoczucie i wysoki poziom energii.
Co więcej – często trenowałem na czczo, a pierwszy posiłek jadłem dopiero 2 – 4 godziny później. Znajomi z siłowni myśleli, że oszalałem.
Kto to widział, żeby regularnie trenując robić 16 – 18 godzinne przerwy od jedzenia (posty przerywane / ang. Intermittent Fasting), no i skąd niby ciało miałoby czerpać energię bez węglowodanów w diecie?!
Wielokrotnie słyszałem, że zniszczę sobie zdrowie i wyląduje w szpitalu, a cały dowcip polegał na tym, że nie tylko „byłem w stanie” prowadzić intensywny tryb życia ale czułem się przy tym wszystkim po prostu idealnie.
Wstawałem dzień w dzień, bez budzika o 6 rano, pełny energii, która towarzyszyła mi później przez cały dzień.
Miałem niesamowitą jasność myślenia, koncentrację i łatwość nauki. Moja produktywność o godzinie 21 po całym dniu treningów na głośnej siłowni i niejednokrotnie wielu skomplikowanych konsultacjach z poważnie chorymi ludzmi, była równie dobra co o 8 rano.
Stosując różne warianty diety ketogenicznej (TKD, CKD) oraz regularnie trenując, udało mi się w 2014 roku zredukować poziom tkanki tłuszczowej do 6%. Jest to poziom odtłuszczenia zbliżony do tego jaki uzyskują kulturyści przed zawodami sylwetkowymi.
Co więcej, od kiedy odkryłem swoje zaburzenia glikemii i wprowadziłem dietę keto, która idealnie wpisywała się w moje potrzeby – praktycznie przestałem chorować.
Przez ponad 2 lata nie miałem nawet lekkiego przeziębienia, podczas gdy przez całe wcześniejsze życie non-stop łapałem różnego rodzaju infekcje.
Od momentu wprowadzenia diety ketogenicznej moje wyniki badań uległy znacznej poprawie (wcześniej miałem problemy z cholesterolem, trójglicerydami, poziomem testosteronu, estrogenów, insuliny itd.), a co najważniejsze czuję się świetnie i mam mnóstwo energii przez cały dzień – jest to coś, o czym kiedyś mogłem wyłącznie pomarzyć.
Nigdy nie rezygnuj ze swoich marzeń!
Tak oto z zakompleksionego, nieśmiałego, schorowanego, grubego chłopaka, mającego mnóstwo problemów hormonalnych i pogrążonego w ciężkiej depresji – stałem się pewnym siebie, szczęśliwym i pełnym życia mężczyznę.
Kiedyś przerażało mnie pójście do hipermarketu czy wykonanie telefonu na infolinię, gdy trzeba było o coś zapytać. Unikałem kontaktu wzrokowego jak ognia, a przeprowadzenie krótkiej rozmowy sprawiało taki stres, że momentalnie robiłem się czerwony na twarzy i miałem mokre dłonie.
Obecnie, bez żadnego problemu staję na scenach ogólnopolskich konferencji i prowadzę wykłady dla publiczności składającej się z kilkuset osób.
Miałem przyjemność przemawiać na Politechnice Wrocławskiej, Stadionie Narodowym w Warszawie czy Międzynarodowych Targach Poznańskich.
Z mojej wiedzy dotyczącej optymalizacji zdrowia, samopoczucia i produktywności skorzystały takie firmy jak chociażby T-Mobile, Samsung, Polsat, Nestle, Innogy czy PwC.
Wielokrotnie pojawiałem się w w roli eksperta w telewizji i prasie (TVN, TVN Style, TVP2, gazeta.pl, CKM itd.), a moje porady trafiły do setek tysięcy osób na całym świecie.
Nigdy nie przypuszczałem, że moja praca zostanie zauważona i doceniona przez tak wiele osób i firm.
Pomimo, że bardzo doceniam możliwość dzielenia się swoją wiedzą przed szerokim gronem odbiorców, to najpiękniejszym aspektem mojej pracy są sukcesy odnoszone przez ludzi, którzy trafiają pod moją opiekę.
Zasługujesz na życie wolne od ograniczeń związanych ze zdrowiem i wyglądem
Jeżeli nie jesteś zadowolona/-y ze swojego życia, masz dwie opcje – albo je zaakceptujesz, albo je zmienisz.
Twój los jest w Twoich rękach i nigdy nie daj sobie wmówic, że jest inaczej.
Pamiętaj, że zasługujesz na to co najlepsze. Nie pozwól by choroby, złe samopoczucie, niska samoocena lub wygląd sylwetki obniżały jakość Twojego życia i zabierały Ci szczęście.
Zawalcz o siebie. Nie czekaj „do poniedziałku”. Zacznij jak najszybciej. Za kilka miesięcy będziesz dziękować sobie, że to zrobiłaś/-eś.
Metamorfoza
Potrzebujesz pomocy?
Jeżeli czujesz, że problemy ze zdrowiem lub sylwetką Cię przerastają i potrzebujesz pomocy, to odezwij się do mnie i porozmawiajmy o tym w jaki sposób mogę Ci z nimi pomóc.
Kliknij w przycisk poniżej i umów się na darmową konsultację ze mną.